Na końcu świata!: listopada 2015

Mieliśmy coś innego zaplanowane na ten weekend ale przez przypadek dowiedziałam się że w Lopburi, czyli jakąś godzinę samochodem od Bangkoku odbywa się coroczny festiwal małp. Na początku bardzo się podekscytowałam bo kiedyś gdzieś czytałam że to jeden z ciekawszych i dziwniejszy festiwali więc super że możemy tam pojechać. Potem zaczęłam więcej czytać... o tym jak trzeba być ostrożnym bo małpy są agresywne, skaczą po ludziach, zabierają torebki, telefony i okulary plus - mogą gryźć. Już mi się mnie podobało... Ale pojechaliśmy, dużym samochodem w 8 osób.

Pogoda była piękna aż za, strasznie gorąco... Bez problemu trafiliśmy do małego miasteczka i pod świątynie gdzie odbywała się impreza. Małpy było już widać na chodniku i na ulicy... Ja z moją miłością do wszystkich zwierząt już miałam ochotę wracać do samochodu. W samej świątyni było jeszcze gorzej, małpy były wszędzie, jedne jadły, drugie skakały po ludziach, inne się biły między sobą... Poza tym było tam chyba z 50 stopni - upał niesamowity i dużo ludzi. Spędziliśmy tam... 30 min? Jak dla mnie i tak za długo.

Festiwal ten jak się dowiedziałam organizowany jest zawsze w ostatni weekend listopada od ponad 20 lat. Ludzie nie tylko w Lopburi ale w całej Tajlandii okazują małpą szacunek a w tym mieście jeden pan postanowił co roku wystawić małpą ucztę z niesamowitą ilością jedzenia. Małpy się cieszą i ludzie też bo festiwal przyciąga wielu turystów. Małpy jedzą owoce, słodycze, warzywa, piją napoje... Nic tylko robić zdjęcia jak się ktoś małp nie boi.

My postanowiliśmy zobaczyć co jeszcze okolica ma do zaoferowania i pojechaliśmy na pole słoneczników i na lokalny wodospad/basen w którym mieliśmy zamiar się wykąpać ale okazał się zbyt lokalny... i siedząc nad brzegiem zobaczyliśmy ogromną jaszczurkę pływającą niedaleko ludzi kąpiących się. Nawet chłopcy zrezygnowali z kąpieli. Ostatni przystankiem była tama nad rzeką a potem za długi powrót do Bangkoku.